Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19
|
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
Archiwum 19 czerwca 2004
obecnie znajduję się w stanie permanentnego (cokolwiek to znaczy) stresu...stres ten objawia się głównie snami (które są krótko mówiąc nieciekawe) i ogólnym rozbiciem na części pierwsze (cokolwiek to znaczy jest nie do zniesienia)...coby temu skutecznie przeciwdziałać wybrałam się na przejażdżkę rowerową tak zwaną nieplanowaną, czyli gdzie mnie pedały poniosą (ups głupio brzmi)...tak wiec jadę sobie jadę i se myślę nieźle mi idzie...słoneczko świeci, dzika róża pachnie, jaśmin się tez nie opierdzielał i pachniał niezgorzej...po jakiścik 14 kilometrach myślę se zapale...ustałam (gwara mazurska mniam) se w lasku i zapaliłam zadumawszy się głęboko nad swym losem...czyli co to będzie jeśli zajadę za daleko i nie dam rady wrócić...a tam dam rade (resztki optymizmu się ujawniły znienacka)...dojechałam z miasta A do miasta B (dokładnie 28 km)...obejrzałam stare kąty...powspominałam to i owo (miłe to wspominanie nawet)...no dobra se myślę wracam nie ma to tamto...jadę abarotno czyli z miasta B do miasta A ...drogowskaz ostrzegł mnie po jakimś czasie: rób se babo co chcesz ale jeszcze 19 kilo ci zostało, ciekawe co z tym zrobisz łamago...ja bez kasy, bez mineralnej...język już mam na brodzie, jak nie w pasie...cienko to widzę, ale kręcę....jak pragnę podwyżki po drodze obejrzałam wszystkie butelki leżące w rowie, patrząc za nimi tęsknie oblukałam również opakowania po batonach, a o kubeczkach po kawie nawet nie wspomnę...w stanach całkowitego wyczerpania fizycznego i braku płynów w organizmie śmieci strasznie działają na wyobraźnię...jak po tych 60 km dojechałam do domu...jak padłam na wyrko...jak się napiłam czegoniebadź....jeju jaka ja byłam szcześliwa...tego się nie da opisać...